poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Yorasowy Chillout Nad Morzem



Wakacje to głównie czas wyjazdów,podróży i różnego rodzaju wycieczek, w końcu nie ma się czemu dziwić więcej wolnego czasu,piękna pogoda to warunki wprost kuszące do wypadu nad jezioro,spaceru po górskich szlakach czy piaszczystej plaży. Wiele osób planując wakacyjne wyjazdy nie zapomina o swoich futrzastyh przyjaciołach ,twierdząc,że jako członek rodziny również potrzebuje wyjazdu, zmiany klimatu no i przecież "Jak to tak bezdusznie go zostawimy u babci,kiedy on tak nas kocha...". 
My co roku jeszcze zanim w domu pojawiły się yoraski a teraz kicia wyjeżdżaliśmy nad morze oraz w góry.
Pamiętam jak długo marzyłam o psie i nawet tłumaczenie,że wraz z nim będę zmuszona zostać w hotelu podczas gdy inni w tym czasie będą spędzać czas na plaży wcale mnie nie zniechęcało,ostatecznie rzeczywistość wcale nieokazała się być  taką okrutną i piesłeł najpierw Niko a później wraz z nim Maxi bez problemu wchodziły i z resztą wchodzą na plażę... 



Yoraski można by rzec,że od urodzenia bo odkąd pojawiły się u nas, co roku na wakacjach wraz z nami wyjeżdżają nad morze.
Trzeba się przyznać,że jesteśmy zakochani w tej szumiącej "solance" po uszy zarówno my jak i czworonogi.


W tym roku nie ukrywam,że plany pokrzyżowała nam kocia znajdka,której pozostawienie na ulicy tak chorej i głodnej w ten osiągający prawie 40 stopni skwar byłoby nie lada bestialskim wyczynem  ponadto diagnoza wykazała zaawansowany koci katar,który w pierwszej chwili wykreślił nasze wszystkie wyjazdy,ponieważ u babci,która jako jedyna mogła zaopiekować się Boni podczas naszego wyjazdu, mieszka już kociczka,która okazała się być narażona na tak zaraźliwą chorobę ...


Ostatecznie Boniaczce się polepszyło i pomimo kiepskich relacji z Kiarunią została na gościnie u babci, może jeszcze warto wspomnieć,że w pierwszej chwili myśleliśmy zabrać ją ze sobą jednak ze względu na długość podróży jaka nas czekała weterynarz odradził aby zabierać w nią kociaka.



Ten wyjazd można określić jako ciut spontaniczny ale mimo wszystko udany i "zakrapiany" psim merdem ogona i cieszącym pysiem.


Droga zapowiadała się długa bo 15h jak zawsze, wyjechaliśmy o godzinie 22 ponieważ,nie jest tajemnicą,że nocą na drogach panuje mniejszy ruch, ponadto żarzące nawet przez zamknięte szyby i w samochodzie,w którym klimatyzacja ustawiona jest na 16 stopni Celsjusza, słońce do przyjemnych nie należy.


Na psie rozprostowanie kości i odcedzenie kartofelków zatrzymywaliśmy się w odstępie kilku godzin, dodam,że yoraski podróż znoszą dosyć dobrze jednak Maxunia przed taką drogą jako pies z chorobą lokomocyjną musiała od początku wakacji regularnie jeździć ,ponieważ po zimie gdy psiaki jeżdżą mniej ów dolegliwość daje się jej porządnie we znaki.


Terrory co jakiś czas wstawały i zniecierpliwione deptały bezlitośnie moje nogi malując przy tym po szybach obrazy niczym Picasso, jednak nie ma się im co dziwić , 15 h w aucie to dla szczurów nic przyjemnego.



Po dojechaniu na miejsce yoraski od razu poznały plac,na który dotychczas przyjeżdżaliśmy z naszym campingiem mimo,że tym razem zrezygnowaliśmy z ciągnięcia ów domku na kółkach przez całą Polskę a w zamian zakwaterowaliśmy się w domku u Pani Joli. 



Piesy kochają przyjeżdżać nad morze pomimo,że rutyna wakacyjnego chilloutu dla psa mogłaby wydawać się drobiazgowa i wręcz monotonna, yorusie kochają to miejsce.




Pierwszego dnia byliśmy dosyć zmęczeni po podróży więc na plaży usiedliśmy dosłownie chwilkę po czym udaliśmy się do restauracji na obiad i wróciliśmy na plac.



Następnego dnia obudziliśmy się wypoczęci i pełni wigoru, yoraski jak zawsze ciągnęły w przeciwnym kierunku, wodzone zapachem ciepłego piasku i dźwiękiem szumiącego morza jednak dla mnie było ważne aby najpierw zaprowadzić psiaki w bardziej ustronne miejsce na załatwienie tego i owego  po czym swobodnie mogły już z samego rana poszaleć na plaży.


Po dzikich pląsach i harcach z burczącymi brzuchami wracaliśmy na pole campingowe na pożywne śniadanko po czym na 4 godziny drałowaliśmy na smażing-plażing.


Podczas gdy my w najlepsze obracaliśmy się jak kurczaki na rożnie yoraski,kopały w naszym "obozowisku" dołki,bawiły się ale mimo to większość czasu przesypiały w czeluściach namiotu plażowego.
Po 4 godzinach na plaży wracaliśmy do domku, szybko pod prysznic i na obiad.
W restauracjach fakt faktem siedzieliśmy na zewnątrz jednak kelnerzy miło cmokali do yorkowych wbrew moich obaw nie dało się odczuć,że jesteśmy tam niemile widziani a wręcz przeciwnie :) .
Po obiedzie zagłębialiśmy się w przeludnione miasto na  gofry z bitą śmietaną i owocami czy równie smaczne lody kręcone :) . Zazwyczaj po obejściu kilkudziesięciu straganów wracaliśmy promenadą na zachód słońca i szliśmy wzdłuż plaży,z biegającymi luźno futrzakami a później siedzieliśmy do późna wpatrując się w odbijające od brzegu fale. 


Ostatnie cztery dni plażowaliśmy się na "Dzikiej Plaży" znajdującej się za Unieściem, ok. 7/8 km od Mielna. Ludzi było tam bardzo mało, ok. 5 parawanów w odstępie 1km. Yoraski swobodnie biegały,bawiąc się i mocząc łapki.












Jeśli poszukujecie ustronnego miejsca w Mielnie na plażowanie polecamy oddalić się te kilka minut od ów Polskiej Ibizy i wypoczywać tam, jest to świetna miejsce dla osób z czworonogami gdzie te swobodnie mogą się bawić  nie zakłócając czyjejś prywatności. 






Po kilku dniach pobytu nad morzem ustawiłam budzik na godzinę 4:55, w końcu nad morzem byliśmy nasty raz a dopiero w tym roku zmotywowaliśmy się na tyle aby pójść na wschód słońca. 
Yoraski nie podzielały mojego entuzjazmu i dobudzenie ich mijało się z celem jednak po chwili pobytu na plaży komórki mózgowe się włączyły i yoraski zaczęły szaleć,wykonywać komendy i pozować do zdjęć.






Wbrew pozorom wykonanie zdjęcia psu nawet o godzinie 5 gdzie wydawałoby się,że plaża jest pusta nie jest tak banalną sprawą jak by mogło się wydawać.



Po ustawieniu psiaków w odpowiedniej pozycji i pod "adekwatnym do tła kontem", musiałam sprowokować zachowanie yorasów aby choć na chwilkę przestały wąchać glony czy oglądać się za mewami co wbrew pozorom było bardzo trudną sprawą ale kiedy ostrość mojego aparatu znalazła się na psiakach a kadr był moim zdaniem odpowiedni ponadto utrzymywałam kontakt wzrokowy z kudłatymi, nacisnęłam spust migawki podczas gdy w tym samym momencie oddalona od nas o jakieś 15m para zaczęła pieszczotliwie wołać moje stworki,gwizdać i cmokać tym samym rozpraszając yorkie i przywołując Maxunię...



 Ów sytuacji nie skomentuję jednak nie wiem dlaczego gdy ja osobiście widzę osobę z aparatem zatrzymuję się,staram się nie wchodzić w kadr                    
i cierpliwie poczekać może ta różnica charakteryzuje się tym,że ja wiem ile pracy to kosztuje a może po prostu tym,że dla niektórych pojawienie się na horyzoncie daleko,daleko dwóch psiekochanienkich piesełków, równało się z ich przywołaniem za wszelką cenę,bo oczywisty był fakt,że natychmiast trzeba było wymiziać futerkowe...




Może niepotrzebnie od razu się uniosłam bo o urokach piesełkowatych modelów można dyskutować bardzo długo,wzdychając przy tym z zachwytu a pogłaskanie psich "gwiazd" [ :P ] dla ów osób mogło być na wagę złota.


No cóż życie jak to mówią psiarza nie jest usłane różami i przez ten pobyt usłyszałam 10000000 słów "Oj jakie śliczne" i 100000000000000 "Przekochanieńkie" oraz 1000000000 "Babciu/Mamo zobacz jakie śliczne pieski" raz zdarzyło się,że pewien mężczyzna porównał yorasy do szczurów, nie licząc tego incydentu wszyscy zachwycali się tym jak terriery pozują, pamiętam sytuację z ostatniego wieczoru gdy wracając z plaży mijaliśmy sklep i barek na naszym placu przed,którym przy stolikach siedzieli ludzie i młode osoby rozmawiały o tym,że w Mielnie idąc plażą czy miastem najwięcej widują yorków a jedna dziewczyna wtrąciła,że wczoraj przed drugim zejściem na plażę widziała zacytuję "Laskę fotografującą dwa yorki,które tak zaj*****ie pozowały" hehe zastanawia mnie czy mówiła o nas czy może ktoś jeszcze przyjechał na wakacje z yorkami i cykał im pstryczki i to po prostu taki zabawny zbieg okoliczności.



Co do zachwycania się futrzastymi nie mam nic przeciwko a wręcz przeciwnie nieskromnie przyznam się,że mi ów słowa przechodniów schlebiają .










Podsumowując w Mielnie jest dużo miejsc przyjaznych psom, Villa Focus czy pole campingowe u Pani Joli na ul. Pionierów 13,jezioro Jamno,czy restauracje m.in. "Egipt" gdzie jest pyszne jedzenie i miła obsługa.




















Myślę,że każdy kto zabierze swoje futerko na wakacje będzie je wspominał pozytywnie, oczywiście nie ukrywam,że nam przeszły obok nosa kuszące baseny czy nawet oceanarium,do którego z psem nie wejdziemy, mimo to nie wyobrażam sobie pojechać gdziekolwiek bez szczekliwców wiedząc jaką radochę sprawia im podróżowanie,zwiedzanie i wszystkie tym podobne wakacyjne atrakcje.












Pozdrawiam

Natalia & Animals Corporation