czwartek, 12 listopada 2015

Nie miała baba kłopotu ... zaadoptowała sobie kota


...

Na początku warto napisać,że raczej nie marzyłam nigdy o kocie, a wręcz przeciwnie nigdy nie chciałam mieć kota.
Nie oznacza to jednak,że nie lubię kotełkowatych sierściuszków, a po prostu kocia natura ciut mnie przeraża i można by rzec intryguje, gdyż nie jest tajemnicą, że koty słyną z chodzenia własnymi ścieżkami i to właśnie był główny warunek tego iż raczej "nie pasują" do naszej rodziny.

Niejednokrotnie miałam okazję znaleźć małego kociaka,który wymagał opieki i niejeden i nie dwa, a nawet nie dziesięć razy na chybcika szukaliśmy mu domu tymczasowego u znajomych, rodziny, sąsiadów i równie często zostawał taki zwierzor na tymczasie u nas.

[nie były to tylko koty ale też jeże, psiaki, pisklęta często chore czy jak w dwóch przypadkach potrącone przez auto]


Zazwyczaj staraliśmy się do nich zbytnio nie przywiązywać i cieszyć z odnalezionych domów.




22 lipca [środa] wracając z yoraskami ze spacerku, zauważyłam kotełkowatą istotkę, która pomimo wszelkich przeciwności dziarsko kroczyła przed siebie.
Kocinka na początku zdecydowała się mnie zignorować i zaszyć w rosnące nieopodal krzaczki.

•ܫ•     •ܫ•     •ܫ• 

Mała kotka w ponad 30° skwarze bardzo mnie zaniepokoiła w związku z czym po odprowadzeniu futrzastych postanowiłam wrócić na to samo miejsce, jednak pomimo kilku okrążeń, kocięcia nie udało mi się zlokalizować,zrezygnowana zadzwoniłam do mamy, która poradziła mi aby tak szybko się nie poddawać i raz jeszcze dokładnie przejrzeć okolicę.
Przy drugim podejściu udało mi się odnaleźć koteczkę,śpiącą pod jedną z klatek sąsiedniego bloku.

Idąc z czarnulką na rękach przyciągałam w swoją stronę niczym magnez pogardliwe spojrzenia przechodniów.

Kiedy dotarłyśmy do domu kicia od razu dostała świeżą wodę i mokrą karmę,której zjadła praktycznie całą saszetkę.
Po napojeniu i nakarmieniu koteczki wyruszyliśmy w "trasę", której ostatnim punktem była klinika weterynaryjna.
Kituch o dziwno bardzo spokojnie zniósł podróż, wizytę w sklepie i na naszej działce,na którą to mieliśmy właśnie dostarczyć zakupione poprzednio materiały.

W gabinecie weterynaryjnym okazało się, iż kotka ma zaawansowany koci katar, świerzb, problemy z oczkami ,poza tym kicię znalazłam brudną z pomalowanym farbą ogonkiem i bardzo zarobaczoną oraz znacznie niedożywioną.

dla zainteresowanych
! więcej informacji dotyczących świerzbu !
https://drogadosiebie.pl/choroby-skory/swierzb/


Koteczka dostała antybiotyki, płyn na pasożyty wewnętrzne i zewnętrzne po czym razem wróciliśmy do domu.

Kicia z powodu choroby przesypiała większość pierwszych dni po czym powoli zaczynała się bawić i rozkochiwać w sobie całą rodzinę.

Wtedy narodziła się w mojej głowie myśl, "A może by ją tak zatrzymać", jednak byłam więcej niż pewna,że o ile mamę jakoś "urobię" tak tata na koteła się nie zgodzi.

Ku mojemu zaskoczeniu tata nie miał nic przeciwko, a wręcz przeciwnie, pamiętam jak wrócił z pracy i zobaczył nową kuwetę, powiedział wówczas żebyśmy szybciej szukali kociakowi nowego domu, ponieważ za bardzo ją pokocha i już wtedy nie odda, zrozumiałam to poniekąd jako wyjście z inicjatywą i wręcz uprzedzenie mojego pomysłu o zatrzymaniu kociołka. 

Te słowa utkwiły mi w pamięci.

Wówczas narodził się kolejny problem a mianowicie obawy... wszyscy wokół mówili, że małe koty [bez wyjątku] sieją ogromne zniszczenia.

Historyjki te mówiły o podrapanych łóżkach, kanapach, narożnikach, potłuczonych lampach jak i żyrandolach, pozrywanych i pozaciąganych ze wszystkich stron firankach, pozrzucanych filiżankach, figurkach i długo by tak wymieniać.

Ostatecznie zdecydowaliśmy się podjąć wyzwanie i zapadła decyzja.


Bonnie [Boni] zostaje u nas !


Imię wymyśliła moja mama i o dziwo nie symbolizuje ono kostek, które wystawały Boniaczce z niedożywienia, a jest to "damska" wersja imienia "Bonifacy",ponieważ nasze "kocie dziecię" ma bardzo podobne ubarwienie do ów bajkowego bohatera. 

Zdecydowaliśmy, że postaramy się "wychować" ją najlepiej jak to możliwe aby uniknąć wszelkich złośliwości z jej strony czy wcześniej wspomnianych zniszczeń.

Kocinki wbrew jej woli staraliśmy się nie brać na ręce aby nie zniechęcić do pieszczot, w pierwszych dniach po "akceptacji" zakupiliśmy drapak,na który kocinka była odsyłana podczas gdy ostrzyła pazurki na wersalce z salonu. Bonnie dostała własne legowisko, kocyk i zabawki.
W niedługim czasie zakupiliśmy również cążki do pazurków i szczotkę po czym przy użyciu smakowej pasty zaczęliśmy przyzwyczajać kocinę do wyczesywania futerka.

•ܫ•     •ܫ•     •ܫ•

Bonnie od początku wraz z yoraskami brała i z resztą bierze udział w treningach, kocie w szybkim tempie udało się opanować "siad" oraz "podaj łapkę" chwilkę później włochate załapało również "leżeć"i "proś"

Po około dwóch tygodniach od przygarnięcia znajdy nadszedł czas na zaplanowany wcześniej wyjazd wakacyjny, a z racji iż dzieli nas od pomorskiego 15h drogi zabranie koteła było wykluczone, a przerwanie corocznej prawie, że tradycji raczej stanowczo kiepskim i przy tym przykrym doświadczeniem.

Ostatecznie Bonnie została u babci i jej znajdki Kiary, z którą niestety nasza kicia się nie polubiła.

Bonnie zdrowo się chowa, 29 października wyleciały jej dwa zęby.

•ܫ•     •ܫ•     •ܫ•

Boniaczka jest obżarciuszkiem, potrafi pochłonąć zarówno swoją karmę jak i pokusić się o tą niedojedzoną jeszcze przez Maxunię. Uwielbia psie przysmaki ale najwierniejsza jest szyneczce i niech nie zmyli was fakt, kota wcina tą z najwyższej pułki.


Bonnie świetnie dogaduje się z yorasami.
Wspólnie się bawią,spożywają posiłek, a nawet niejednokrotnie razem śpią.


Bonnie jest częścią naszej rodziny i nową bohaterką tego Blog'a 

Kocham Cię Kociołku <3


1 komentarz:

  1. <3 też raczej nie jestem zwolenniczką kotów, ale ta historia mnie urzekła..
    Pozdrawiam
    pieszpieklarodem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń